+5
Mizi 20 października 2016 21:00
Kiedy: Październik (3 noclegi, dwa pełne dni zwiedzania)

Koszty: bilet WAW – FCO – WAW 128 zł WDC
Hostel ok. 302,50 zł liczone z podatkiem miejskim
Terravison lotnisko/Rzym 8 € RT
Roma Pass 48h 28 € (transport miejski przez 48h od skasowania; wejście do jednego wybranego muzeum. Ja wybrałam łączony wstęp do Koloseum, Forum Romanum oraz Palatynu)
Wejście schodami Kopuła Bazyliki 6 €
Muzea Watykańskie 16 €

Razem: 430,50 zł plus 100 € na wszystkie inne wydatki (miałam 60 £, które były pozostałością po zarobku na wyspach – trzymane na czarną godzinę - wymieniłam na nieco ponad 60 € - dokupiłam kolejne 40 €). Koszty zminimalizowane.

Wyjazd z domu. Deszczowy dzień. Prognozy w Rzymie też nie najlepsze. Lądowanie w akompaniamencie ciężkich chmur. Jest chwila przed piętnastą. Bilety na lotniskobusa wyprzedane. Najwcześniejszy Terravision za godzinę. Wracam na lotnisko. Zjadam kanapkę. Podłączam się pod Wi-fi. Daje znak, że już jestem i wszystko OK. W drodze do Roma Termini zaczyna podać. Po szybach leje się deszcz. Paręnaście minut później przestaje. Padało krótko, ale intensywnie. Wysiadam przy Roma Termini. W informacji kupuję Roma Pass. Schodzę do metra. Korzystam z karty. Wszystko bardzo sprawienie idzie. Metro świetnie oznaczone. Mój kolejny przystanek – stacja Re di Roma. Chwila ogarnięcia w hostelu. Zostawiam plecak i idę pod Koloseum. Jest już po zamorku. Od hostelu do Teatru Flawiuszy jest jakieś 20 minut pieszo. Droga jest prosta. Mijam Lateran i moim oczom ukazuję się Koloseum. Robi wrażenie. Widziany z ekranu teraz stoi przed moimi oczami. WOW. Kilka dłuższych spojrzeń na Kolosa. Idę w stronę niebieskiej linii metra. Tam jest lekkie wzniesienie – dobry punkt widokowy. Znowu się gapię. Wracam wąską uliczką w stronę Lateranu. Nagle słyszę: „łup”. Kierowca srebrnego suva urwał lusterko w zaparkowanym po lewej stronie samochodzie. Włoska jazda.



Ranek dnia następnego. Słońce przebija się przez drewniane rolety w oknie. To będzie dobry dzień. Hostelowe śniadanie: rogalik, sok w kartoniku plus kawa. Zaczynam od Koloseum – Forum Romanum – Palatynu. Pieszo tą samą drogą co wczoraj idę pod Koloseum. Jest chwila po dziesiątej. Kolejki do wejścia są jeszcze przyzwoitych rozmiarów. Na bramkach skanowanie plecaka. Opróżnienie butelki z wodą. Dwadzieścia minut zajęć organizacyjnych i jestem w środku. Kolejny raz WOW. W jednym z przewodników wyczytałam, że „Gdy zbudowano Koloseum, zbudowano Rzym. Gdy zburzone zostanie Koloseum, zburzony zostanie Rzym. Gdy przestanie istnieć Rzym, skończy się świat.” Ta myśl towarzyszyła mi jeszcze przez dłuższą chwilę….













Stojąc w kolejce przy Forum Romanum wyczytuję, że główną ulicą, na której teraz stoję przechodził orszak żałobny Juliusza Cezara. Każdego dnia stąpamy po śladach kogoś z przeszłości. Sama świadomość, że dwadzieścia dwa wieki wstecz w tym samym miejscu …. To chyba ta „atmosfera” Rzymu sprzyja takim refleksjom ze „starych dziejów”.











Wracam pod Koloseum. Następnie metrem linii niebieskiej jadę do Roma Termini. Tam przesiadam się w nitkę pomarańczową i jadę pod Piazza del Popolo. Pieszo przechodzę pod hiszpańskie schody. Chwila odpoczynku przy fontannie. Dalej w kierunku Fontanny di Trevi. Zgodnie z legendą rzucam zza siebie przez lewe ramię monety. Ta Fontanna jest ogromna, pulsująca błękitnym lustrem wody.





Odbijam w kierunku Panteonu. Idę typowo włoskimi uliczkami. Małe knajpki, które wychodzą na ulice. Jest i on – Panteon. Kiedyś Świątynia Bożków, dziś Kościół. Wchodzę do środka. Oculus widziany żywym okiem wydaję się być małym okienkiem w suficie. Prosto z Panteonu idę w kierunku Kapitolu.





Po zmroku wracam pod Fontannę di Trevi. Jadę metrem. Wychodzę z podziemia i prostą drogą maszeruję w stronę barokowej „sikawki”. Zbliżam się, słychać szum lejącej się wody. Znak, że jestem blisko. Gwarno, tłoczno, ale idę bliżej. Siadam na schodach i się gapię.



Dzień drugi. Zwiedzanie Watykanu. Ranek pochmurny. Szybkie sprawdzenie prognozy – deszczowo w okolicach południa. Jest chwilę po ósmej rano. Na śniadanie ten sam zestaw: rogalik, sok z kartonika oraz kawa. Plan na Watykan - być jak najwcześniej się da, co by nie stać w mega kolejkach. Pół godziny później łapię metro. Tym razem podróż trwa dziewięć stacji. Długo. Zaczyna robić się klaustrofobicznie. Nagle bliżej stacji końcowej – jedziemy parę sekund na powierzchni. Jakby jakimś trafem, ktoś/coś sprawiło mi lekką ulgę w mojej klaustrofobii. Nie spodziewałam się naziemnego odcinka trasy.



Wtapiając się w wychodzący ze stacji tłum nagle stajemy. Przy schodach na zewnątrz zator. Pada. Ludzie czekają. Inni rozkładają parasole, zakładają płacze przeciwdeszczowe. Ja mam kurtkę z kapturem. Chwila zastanowienia. Rzut okiem na zewnątrz. Dam radę. Aż tak źle nie jest. Przystaję pod daszkiem sklepu. Rozkładam mapę. Szukam kierunku. Idę. Z „biegiem” marszu pada coraz mniej. Mży. Docieram na Plac św. Piotra. Wydaje mi się być znacznie mniejszy niż obraz znany mi z relacji w TV. Może to ta perspektywa. Kolejka do Bazyliki przyzwoitych rozmiarów. Po piętnastu minutach jestem za bramkami. Kieruję się do środka Bazylki. Przed wyjazdem Babcia przekazała mi kopertę ze skromną ofiarą pieniężna do przekazania w jej imieniu. Przy grobie Jana Pawła II modlitwa w intencji bezpiecznego powrotu do domu. Kopertę wrzucam do skrzyneczki przy nawie bocznej – to od Babci. W Bazylice spędzam trochę czasu. Rozglądam się, podziwiam. Nie robię zdjęć. Chcę zapamiętać.



Prosto ze Świątyni kieruję się na Kopułę Bazyliki. Przed przyjazdem czytałam, że wejście po schodach jest niezłym wyzwaniem dla osób z fobią do ciasnych pomieszczeń. Jak wejdę to nie będzie odwrotu. Droga jednokierunkowa. Idę. Na początku szeroko. Słychać głosy osób idących z przodu. Docieram do wind. Zewnętrznym tarasem zmierzam do wnętrza Bazyliki. Zaczyna się robić ciaśniej. „Zakręcone” schody w górę. Człowiek koło człowieka. Tempo wchodzenia znikome. Noga za nogą. W pewnym momencie trzeba się uchylić i przechylić na bok – „postawa skośna”. Przebija się jasność dnia. Jestem na górze. Samo wejście nie trwało długo. Według informacji do pokonania jest 551 schodków.



W drodze do Muzeów Watykańskich pomimo deszczu przystaję na Placu św. Piotra. Trochę się kręcę bez celu. Ot, tak chodzę. Świadoma kolejki po bilet do Muzeum idę zawczasu na obiad. Wybór pada na restauracje najbliższą memu położeniu. Uciekam przed deszczem. Tym razem zamawiam spaghetti.



Ostrzegano mnie, że w kolejce po bilet mogę spędzić dwie godziny. Deszczyk raz padał, raz przestawał . Po mniej-więcej dziewięćdziesięciu minutach jestem w budynku. Zaczynam od trasy w kierunku Kaplicy Sykstyńskiej. Tłum ludzi. Wszyscy idziemy jedną falą. Nie ma możliwości zatrzymania się. Mijamy kolejne sale. Coś tam moje oczy rejestrują, ale wszystko za szybko. Od Sali Geograficznej robi się luźniej. Można przystanąć to tu, to tam. Uśmiech na twarzy, gdy dostrzegam „Szkołę Ateńską”. Pamiętam ją jeszcze ze studiów. Kaplica Sykstyńska. Tutaj zatrzymuję się na dłużej. Siadam pod bokiem, gapię się. Pomimo zakazu prowadzenia rozmów oraz zakazu fotografowania ludzie gadają, robią ukradkiem zdjęcia. Padają upomnienia: „one more photo you out”, „silence please”. A ja się gapię. Staram się zapamiętać jak najwięcej. To, co zobaczę będzie moje…..





Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

brunoj 21 października 2016 12:18 Odpowiedz
Fajna relacja, Rzym jest idealny na takie kilkudniowe wypady. Co więcej, nawet po kilku razach można ciągle coś nowego znaleźć. Ta chwila metrem na powierzchni, to przejazd przez Tybr mostem, a potem hop z powrotem do dziury. Ja właśnie wróciłem wczoraj z podobnego wypadu.
mizi 22 października 2016 10:11 Odpowiedz
@brunoj, dzięki :) Rzym rzeczywiście jest jednym z tych miejsc, do którego powrót może być całkiem nowym doświadczeniem. Te moje dwa dni w Wiecznym Mieście sprawiły, że chcę więcej Rzymu.
darek-2003 25 listopada 2016 11:56 Odpowiedz
brunojFajna relacja, Rzym jest idealny na takie kilkudniowe wypady. Co więcej, nawet po kilku razach można ciągle coś nowego znaleźć. Ta chwila metrem na powierzchni, to przejazd przez Tybr mostem, a potem hop z powrotem do dziury. Ja właśnie wróciłem wczoraj z podobnego wypadu.
Na linii B metra, którą najczęściej jeżdzę jak jestem w Rzymie, począwszy od stacji EUR Laurentina metro dość często jedzie po nawierzchni, dopiero przed centrum wjeżdża na dłużej pod ziemię.